wtorek, 30 lipca 2013

# 002.


MAŁA ZMIANA.
Doszłam do wniosku, że imię Jared lepiej pasuje mi do tej postaci zatem nie ma Russela blondyna, a jest Jared, który jest szatynem. Jak znajdę chwilę, wtedy zmienię ten szczegół w całym pierwszym rozdziale.
Poza tym wszystko w normie. W normie jest też to, że brakuje mi nieco weny ostatnio. Dlatego to niżej jest jakieś takie nijakie, bez wyrazu. Mam nadzieję, że dalej pójdzie mi to lepiej.

____________________________


        Dochodziła już osiemnasta, a oni jak zniknęli przed południem, tak do tej pory ich nie było. Nie znałam ich. Widziałam ich pierwszy raz w życiu, ale mimo tego zaczynałam się niepokoić. Przecież Matt dzwonił do Russella z mojego telefonu, pomyślałam, zrywając się z fotela. Pobiegłam na górę, gdzie zostawiłam telefon i szybko przejrzałam połączenia wychodzące. Był tylko jeden nieznany numer. To musiał być ten. Wybrałam go i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty...
        - Halo? - usłyszałam w końcu.
        - Jared? - spytałam niepewnie. 
        - Nie. Matt - odparł chłopak. - Alex?
        Odetchnęłam z ulgą.
        - Tak, mówi Alex. Gdzie jesteście?
        - Już w drodze do ciebie.
        Tym bardziej mi ulżyło.
        - Będziemy za jakieś dwadzieścia minut - dodał.
        - Okej - mruknęłam. - A jak twoja ręka?
        - Złamana, w gipsie, ale nie jest aż tak źle.
        - To... To dobrze. Do zobczenia.
        - Spoko, pa.
        Rozłączyłam się, po czym schowałam telefon do kieszeni spodenek i zbiegłam po schodach na dół. Wróciłam do salonu.
        Słońce było coraz bliżej linii horyzontu. Zbliżała się noc. Kolejna. Jedna z wielu. Lubię noc. 
        Gdybym miała ją do czegoś lub kogoś porównać, jakoś opisać, wyobraziłabym sobie wysoką, smukłą kobietę o długich  nogach i idealnych kobiecych kształtach. Ubrana byłaby w piękną czarną suknię. Wyglądałby bardzo seksownie, pociągająco, aczkolwiek tajemniczo. Miałaby długie, włosy w kolorze ciemnego brązu. Lekko by się kręciły. Nad prawym uchem miałaby wpiętą we włosy ciemnoniebieską różę, która świetnie komponowałaby się z srebrno-granatowym makijażem. Uśmiechałaby się lekko. Patrzyłaby przyjaźnie. Jednak dałoby się dojrzeć ten dziki błysk w oku, od którego pojawiają się ciarki na ciele, a po plecach przebiega zimny dreszcz. 
        Byłaby szalona, dzika, nieokiełznana. Byłaby niezwykła w swej zwyczajności. Byłaby piękna, wręcz idealna, ale nie wyróżniałaby się z tłumu. Byłaby niesamowita, cudowna. Byłaby marzeniem, snem.
        Leżałam tak na kanapie w salonie z zamkniętymi oczami, wyobrażając sobie noc, kiedy usłyszałam swoje imię. Chyba gdzieś z zewnątrz.
        Drzwi się otworzyły.
        - Al, ktoś do ciebie - powiedział Jacob i wyszedł.
        W salonie pojawił się Matt z nadgarstkiem pokrytym grubą warstwą gipsu oraz Jared, uśmiechnięty, jak wcześniej.
        - Cześć wam - przywitałam ich, na co oboje odpowiedzieli mi machnięciem ręki. - Chcecie coś do picia? - spytałam, wstając.
        - Coś chłodnego by się przydało - odparł Jared.
       - Robi się. Siadajcie.
       Przyniosłam chłopakom po szklance zimnej coli, ponieważ nie miałam nic innego. Znów wszystko zaczynało się kończyć. Czekały mnie duże zakupy. W każdym bądź razie nie zauważyłam, by któremuś z chłopaków nie pasowała szklanka coli. Obie zostały opróżnione w mgnieniu oka, ledwo zdążyłam usiąść.
       - Przynieść wam więcej? - spytałam lekko zdziwiona.
       Oboje uśmiechnęli się słodko.
       Wywróciłam oczami i poszłam po całą butelkę, by nie musieć wracać po raz kolejny.
        - Ooo, dziękujemy ci - powiedział Matt, nalewając sobie coli do szklanki. - Kochana jesteś.
        - Staram się, jak mogę - mruknęłam z uśmiechem. - Tak w ogóle to skąd jesteście?
        - Ja... powiedzmy, że mieszkam parę kilometrów stąd - odparł Jared. - Widzieliśmy cię już parę razy.
        - Serio? Nie kojarzę was.
        - Trudno, żebyś kojarzyła, skoro mamy zawsze kask i tylko przejeżdżamy obok - wtrącił Matt.
        Niby miało to sens.
        - Ale widzimy, jak się przyglądasz zawsze - dodał brunet, uśmiechając się szeroko. - Lubisz.
        - Raczej, że lubię - odwzajemniłam uśmiech.
        Jak miałabym nie lubić? No jak? Nie da się.
        - Alex - odezwał się Jared po chwili. - Mogę cię spytać o coś osobistego?
        Zmierzył mnie wzrokiem z powagą, po czym uniósł jedną brew i uśmiechnął się zawadiacko.
        - Pytaj śmiało - odparłam, chociaż nie byłam tego do końca pewna.
        - Masz może chłopaka? - spytał, zniżając nieco ton głosu.
        - Nie, nie mam.
        - Dziewczynę? - pytał dalej, mrużąc oczy.
        - Nie, dziewczyny też nie mam. - Zaśmiałam się krótko. - Jestem wolna, jeśli o to ci chodzi - dodałam, uprzedzając kolejne dziwne pytania.
        - O, to dobrze - ucieszył się. - Będę mógł pozarywać.
        - No, na pewno - wtrącił Matt. - A później będzie piękny wpierdol od Rosalie.
        - Bo przecież bym jej o tym powiedział - odparł szatyn z sarkazmem. - Przecież jestem aż tak głupi, faktycznie. Masz rację. Dzięki, stary.
        - To ja jej powiem - Matt uniósł jedną brew i spojrzał na kumpla.
        To wyglądało niemal tak, jakby rzucił mu wyzwanie. To spojrzenie z uniesioną brwią mogło się równać z rzuconą rękawicą.
        - Nie waż się - warknął szatyn.
        - Odważę się.
        - Zresztą... mów jej co chcesz - Jared machnął lekceważąco ręką. - Nic nie zrobiłem. Nie masz nic do powiedzenia.
        Odwrócił wzrok, oddając wygraną.
        - Da bum tsss, jeden zero dla Matt'a - wtrąciłam, na co brunet zareagował tryumfalnym uśmiechem.
        Chwilę jeszcze posiedzieliśmy w salonie. Poruszyliśmy kilka przeróżnych tematów, po czym wyszliśmy z domu z zamiarem pójścia do garażu. Trzeba było w końcu dokładniej obejrzeć to biedne zniszczone cudeńko.
        Chłopaki przywitali się z Jacobem i we trójkę stanęli przy motocyklu.
        - Ciężko będzie - mruknął Jake, przyglądając się maszynie.
        - Chyba nie myślisz, że będę go naprawiał, prawda? - Matt spojrzał ze zdziwieniem na mojego brata. - Wyjmę to, co może mi się przydać, a reszta na złom. Nie będę się z tym męczył.
        - Za dużo kasy byś musiał w niego włożyć - wtrącił Jared. - Swoją drogą... jak ty to zrobiłeś, że moto wygląda, jak wygląda, a Ty się jedynie obiłeś i złamałeś nadgarstek?
        - Tak całkiem szczerze, to ja sam nie wiem - odparł brunet, przeczesując rozczochrane włosy palcami. - Miałem pierdolonego farta.
        Poczułam wibracje w kieszeni. Wiadomość. Zanim wyjęłam telefon, dotarły kolejne trzy. Następna. I jeszcze jedna. Komuś się chyba nudzi, pomyślałam, gdy otwierałam skrzynkę. Każda z odebranych wiadomości była od innej osoby, ale treść była ta sama. Miałam wyjść na plac, gdzie siedzieli właśnie moi znajomi. Cholernie nie chciało mi się przemierzać tego kilometra. Wolałam posiedzieć w garażu słuchając rozmów chłopaków, chociaż zielonego pojęcia nie miałam, o czym tak dokładnie mówili. Coś o jakichś częściach, które wymontują. Coś, o motocyklach, które chcieliby kupić. O samochodach, które by sobie sprawili, gdyby mieli na to pieniądze. Dobrze, że za marzenia nie ma kary, bo zapewne już dawno spłonęliby na stosie albo ścięto by im głowy. Chyba, że mówimy o obecnym prawie, w takim przypadku kilkanaście ładnych lat przesiedzieliby za kratami.
        - Alex - odezwał się któryś z nich, wyrywając mnie z zamyślenia.
        - Co jest? - spytałam.
        - Zwijamy się - powiedział Jared, podając mi rękę na pożegnanie.
        - Już? - zdziwiłam się. - Odprowadzę was.
        - Znaczy zwijamy się stąd, ale niekoniecznie idziemy do domu - wyjaśnił Matt. - Ale w sumie... chodź z nami.
        Wyszliśmy z podwórka i skierowaliśmy się w ulicę biegnącą na południe. Ominęliśmy przystanek, na którym siedziało kilkoro małolatów. Zmierzyli nas groźnym wzrokiem, jakby chcieli nas pogryźć i rozszarpać na kawałki, bo przeszliśmy po ich kawałku chodnika. Zawsze mnie to rozśmieszało. Tym razem nie było inaczej.
        - Z czego się śmiejesz? - spytał Matt.
        - Widziałeś ich spojrzenia? Patrzyli, jakby chcieli nas zabić. Te małe, wredne kurduple zawsze tak patrzą.
        - No wiesz... - odezwał się Jared. - W zasadzie to jest niewiele większa od nich, więc uważaj na słowa. Zaraz cię pewnie dojadą.
        Spojrzałam na niego spode łba, po czym wbiłam palce w jego bok, mocno napierając na żebra. Szatyn zgiął się w pół, po czym chwycił moje nadgarstki i uwięził je w silnym uścisku, z którego trudno było mi się wydostać.
        - Będę miał siniaki - żalił się.
        - Oh, jak mi przykro - odparłam sarkastycznie. - Należało ci się, a teraz oddaj mi ręce.
        - To wy się tu gwałćcie dalej, a ja się skoczę do sklepu - wtrącił Matt i zniknął nam z oczu.
        Nawet nie zauważyłam, kiedy zeszliśmy z górki  i znaleźliśmy się już obok sklepu.
        - Puść mnie - warknęłam.
        - No dobra - westchnął szatyn, po czym rozluźnił uścisk i mogłam zabrać ręce. - Mały kurduplu - dodał, od razu osłaniając żebra.
        Wywróciłam tylko oczami i zignorowałam to.
        Po niespełna minucie ze sklepu wyszedł brunet i ruszyliśmy dalej, idąc wciąż na północ.
        - Gdzie my właściwie idziemy? - spytałam po dłuższej chwili, zmieniając temat rozmowy.
        - Zapalić, a później do mnie - odpowiedział Matt.
        - Zapalić? Fee - skrzywiłam się.
        - Nie palisz? - zdziwili się.
        - Nie - odparłam. - Łe. Fe.
       Wzdrygnęłam się raz jeszcze, na co oni odpowiedzieli uśmiechem. Wymienili się spojrzeniami, a po chwili każdy z nich odpalił papierosa, a dymem dmuchnęli prosto na mnie.
        - Łe, fe - powtórzyłam raz jeszcze. - Wypad mi z tym dymem.
        Przyspieszyłam kroku, by nie mogli zanieczyszczać mi powietrza.
        Przeszliśmy jeszcze kilkanaście metrów, po czym skręciliśmy w prawo. Chłopcy zapalili po jeszcze jednym papierosie. Szliśmy tak przed siebie, rozmawiając o wszystkim i niczym. Całkiem miło się z nimi przebywało.
        - To ja zwijam do siebie - powiedział w pewnym momencie Matt. - A Jared podrzuci cię do domu autem.
        - Kto ci powiedział, że ją podwiozę? - Szatyn przesadnie się oburzył. - Przez nią będę miał siniaki na żebrach i jeszcze mam ją wozić?
        - Nie płacz, maleńka - odezwałam się. - Do wesela się zagoi.
        W odpowiedzi Jared spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i udał cichy szloch.
        - Weźcie ogarnijcie - westchnął Matt. - Bo muszę już zwijać do domu.
        - Dobra - Jared uśmiechnął się do mnie. - Chodź, kochanie, zabiorę cię ze sobą.
        Objął mnie ramieniem i przysunął lekko do siebie.
        Brunet spojrzał na kumpla unosząc lewą brew, po czym bez słowa wywrócił oczami, machnął nam ręką w gipsie na pożegnanie i wszedł na podwórko. Natomiast ja, wciąż objęta ramieniem Jareda, zostałam zaprowadzona do srebrnego BMW, stojącego na poboczu kilka metrów dalej.
        - Ładnie się wozisz - przyznałam, wsiadając do środka.
        - Ta, marzenie - odparł szatyn. - Pożyczyłem od kumpla na szybko, bo nie miałem jak inaczej się tu dostać. Ja nawet prawka nie mam.
        - Ooookeej - mruknęłam pod nosem.
        - Spokojnie, może jakoś to przeżyjesz - uśmiechnął się szeroko.
        Westchnęłam cicho i na wszelki wypadek zapięłam pasy. Przed nami była krótka droga do przejechania, ale mimo wszystko wolałam to zrobić. Nieco bezpieczniej się poczułam.
        Bez słowa przemierzyliśmy drogę do mojego domu. Chłopak zatrzymał się pod moją bramą i spojrzał na mnie.
        - I widzisz? - odezwał się. - Nie było tak źle. Jeszcze żyjesz.
        - No nie było źle - przyznałam. - Dobra, ja spadam. Dzięki za podwiezienie.
        Wysiadłam z samochodu i miałam zamiar zamknąć drzwi, jednak szatyn zatrzymał je ręką.
        - Nie pożegnałaś się - spojrzał na mnie smutno.
        - Czeeeeść, Jay - uśmiechnęłam się do niego. - Lepiej?
        - Nie. Chcę dostać buziaka.
        Zaśmiałam się krótko.
        - Pomarzyć możesz.
        Odwróciłam się i weszłam na podwórko.
        - No weeź, misiu - zawołał za mną Jared, wciąż udając, że jest smutny.
        W odpowiedzi na to, pomachałam mu tylko na pożegnanie, uśmiechając się szeroko, po czym weszłam do domu.
        Tak dobrze nie ma, pomyślałam. Nie tak łatwo dostać ode mnie buziaka.
        W salonie siedział Jacob, oglądając telewizję. Chyba nawet nie zauważył, że weszłam do domu. Nie zwracając na siebie uwagi, poszłam na górę. Gdy wyszłam z łazienki, ubrana już w piżamę, najzwyczajniej w świecie rzuciłam się na łóżko i w momencie odpłynęłam.
        Dobrze mi się spało tej nocy.
        Nie pamiętam żadnych snów, nie kojarzę, żebym o czymś śniła. Po prostu spokojnie spałam.
        Może nie było idealnie, ale powinnam przyznać, że jest naprawdę dobrze, mimo wszystko.

3 komentarze:

  1. Fajnie nie zauważyłam żeby to było kiepskie mi się podobało... Chodzi w głębi serca mam nadzieje że ona będzie z Mattem. Wybacz ale lubię łączyć ludzi w pary. Taka jest moja wada. Jednak ludzie mnie lubią. To moje opowiadanie jak chcesz to przeczytaj. Jak już przeczytasz to mam nadzieje że ci się spodoba

    OdpowiedzUsuń
  2. kiedy next niech będzie szybko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. staram się pisać, ale od 1 sierpnia jeżdżę na praktyki i do tego jeszcze ten upał, jestem bez życia i nie mam nawet jakichś fajnych pomysłów, co do kontynuacji. jak złapię więcej wolnego i jakiś dobry pomysł to od razu coś się pojawi. póki co trochę brakuje mi czasu ;) wybacz.

      Usuń